• Tak to już z reguły bywa: żadna ryba długo w jakimś stawie nie popływa…

    Potrafią wstać o trzeciej trzydzieści nad ranem i o czwartej już być nad stawem, gotowi do pracy, łowów, relaksu. Relaks w środku nocy – dobre sobie! Jak byłam nad Adriatykiem robiłam zakłady z tatą, takie na niby, za jaką kwotę przepłynęłabym wpław na drugą stronę wysypy po zmroku? Po powrocie rozmowy były kontynuowane z niewielką zmianą tematu: co musiałby się wydarzyć, żebym wybrała się na nocny spacer na łąki i pola, albo do lasu. Oczywiście sama. Na szczęście zakład nigdy nie został zrealizowany i nikogo wytrwałość nie była testowana. Czego z kolei nie można powiedzieć o… wędkarzach, których są przeważnie zdeterminowani, cierpliwi, nieustępliwi i można by tak jeszcze wymieniać i wymieniać. Ja z kolei, jedyne co mam wspólnego z rybami to to, że lubię jeść smażonego łososia i znam pewną przyśpiewkę, bo w dzieciństwie ktoś mi nucił: „Wszystkie rybki śpią w jeziorze, ciuralla ciuralla la tylko jedna spać nie może, ciuralla ciuralla la”. I to by było na tyle. Ale dlatego, żeby móc cokolwiek napisać o wędkarzach, od kilku dni dyskretnie ich obserwowałam, z niektórymi zamieniłam parę słów, wysłuchałam kilku opowieści i śmiało mogę stwierdzić, że wędkarstwo to taka sama pasja, jak dla innych bieganie czy kolarstwo i do każdej z nich podchodzi się z identycznym zaangażowaniem.
    W związku z łowieniem ryb zastanawiało mnie szczególnie jedno – gdzie, w jakim miejscu zaczyna się zamiłowanie do wykonywania tej czynności i skąd biorą się (niezliczone) pokłady cierpliwości do realizowania takiej pasji? Jak to mówią: „wszystko zostaje w rodzinie” i coś w tym faktycznie jest, ponieważ najczęściej, zainteresowanie wędkarstwem jest zależne od tradycji rodzinnej. Z ojca na syna – tak to można określić, bo przyznam, że nie spotkałam kobiety, która pasjonowałaby się łowieniem ryb. I tu pierwsza myśl, dlaczego to z reguły mężczyźni wędkują? Pewnie żeby pobyć w ciszy, na łonie natury, odpocząć od zgiełku, szumu i hałasu A może niektóre żony są naprawdę wymagające? Wtedy całkiem zrozumiałe jest, że mąż cichaczem z rana idzie do garażu, pakuje sprzęt wędkarski i ukrywa się nad stawem pośród błogiej harmonii i w spokoju spędza całe dopołudnie.

    Przyznam, że jestem godna podziwu dla wędkarskiej wytrwałości i odporności zwłaszcza na gryzące, w tym roku nieznośnie, meszki, komary i inne stworzenia, no i dla umiejętności siedzenia w jednym miejscu przez naprawdę długi czas. Dla mnie jest to wręcz niewyobrażalne. No chyba że brałabym na ryby książkę zamiast wędki i aparat fotograficzny zamiast spławika i przynęty.
    Chociaż z tego co kojarzę, mam pewne wspomnienia związane z wędkowaniem. Czasy, kiedy byłam jeszcze małym, pulchnym i dość płaczliwym dzieckiem, a mimo to wszystko chciałam robić sama. Jednak już pierwszym błędem było zabranie wujkowi sprzętu wędkarskiego, drugim – niezałożenie przynęty, a trzecim – zarzucenie ze zbyt dużym rozmachem wędki do tyłu, co w konsekwencji zakończyło się rozdarciem skóry z tyłu uda i zaplątaniem haczyka na kieszeni moich spodni. Jak na dziecko przystało, dostałam wtedy ataku histerii, zaczęłam przeraźliwie wrzeszczeć i byłam święcie przekonana, że na mojej nodze zostanie ogromna blizna po tym niefortunnym wędkowaniu, a wcześniej, że na pewno wykrwawię się na śmierć i że jeśli to całe łowienie jest tak brutalne, to ja nawet nigdy więcej nie tknę ryby i niech one lepiej sobie w spokoju pływają w stawach, rzekach i jeziorach.
    W zasadzie do tej pory niewiele się zmieniło, z wyjątkiem tego, że wyrosłam z bycia płaczliwym dzieckiem i może trochę częściej jem ryby, ale na pewno nie próbuję ich łowić i jak dla mnie to one mogą być tylko i wyłącznie ozdobą naszych warciańskich wód… Ale cóż poradzić, kiedy tak to już z reguły bywa, że przeważnie, żadna ryba, długo na tym świecie nie popływa.

     Aleksandra Neyman

    Administrator